Większość po prostu boi się sztuki współczesnej, sztuki nieprzedstawiającej. Nie ma zresztą w tym fakcie nic aż tak dziwnego – co mamy myśleć o rozchlapanej na płótnie czerwonej farbie, która bardziej niż dzieło sztuki przypomina nam obiadowe resztki, spływające w wolnym tempie do zlewu? Często jednak to jest głównym źródłem problemu: traktujemy abstrakcje jako sztukę przedstawiającą, jako dosłowność i faktycznie, z takim podejściem, możemy się bardzo zawieźć.
Abstrakcja nie jest wymysłem XX wieku, towarzyszyła nam bowiem od zarania dziejów. Nie, to nie jest przesada, bowiem już na rysunkach na skalanych widnieją zgeometryzowane formy, wijące się spirale i inne, symboliczne przedstawienia elementów składowych świata ówczesnego człowieka. Malowidła te mogły być po prostu ozdobnikami, mogły też odzwierciedlać elementy metafizyczne, pozazmysłowe, które nie miały swojego odzwierciedlenia w naturze. To, co niewidzialne, nienamacalne zawsze bowiem intrygowało i rozbudzało wyobraźnię. Jak jednak przedstawić coś, co nie ma kształtu?
Z tym samym problemem artyści zmagali się także w wiekach
późniejszych – jak w zrozumiały dla większości sposób pokazać
transcendencję, transformacje, dwoistą naturę Chrystusa? Trzeba użyć
pewnego kodu, symbolu, który będzie można utożsamić ze zjawiskiem, który
będzie czytelny dla większości. Stąd biała gołębica jako przedstawienie
Ducha Świętego,stąd także aureole świętych, mające podkreślać
wyjątkowość świętych mężczyzn. Używane w sztukach wizualnych symbole
miały objaśniać metafizykę ówczesnego świata – ponieważ znaczna część
odbiorców była niepiśmienna, dominowały przedstawienia obrazkowe,
dosłowne, jak na przykład biblia pauperum.
Współcześnie również żyjemy w świecie symboli – nie są już
one tak realistyczne, jak średniowieczne, ale nadal zrozumiałe są przez
większą część cywilizacji. Stosowane obecnie kody są już nieco bardziej
abstrakcyjne – kiedy widzimy krzyżyk na czerwonym tle w prawym rogu
Google Chrome wiemy doskonale, co oznacza. Podobnie rzecz ma się ze
znakami drogowymi. Nasza rzeczywistość również jest zdominowana przez
swoistą wersję średniowiecznej biblii pauperum. Co w takim razie ze
sztuką?
Sztuki wizualne również opisują otaczająca nas rzeczywistość w sposób
symboliczny. Zresztą nie tylko malarstwa i grafika, ale także kino czy
teatr. Wygląd symbolu i jego interpretacja zależy jednak od czasu i
momentu, w którym żyjemy – obecnie większość symboli i piktogramów
została znacznie uproszczona, stała się mniej dosłowna, nie tracąc przy
tym właściwości ułatwiających interpretacje. Znaczny postęp
cywilizacyjny nie oznacza jednak, że artyści przestali zadawać sobie
pytania czym jest Bóg, Absolut, siła sprawdza wszechświata. A ponieważ
przestały ograniczać ich kamienne ramki i pieniądze sponsorów,
postanowili dochodzić prawd o świecie w swój własny, indywidualny
sposób. Tak uczynił Kazimierz Malewicz[1],
dla którego „Czarny kwadrat na białym tle” miał być odzwierciedleniem
prawosławnej ikony (artysta traktował go zresztą w taki sposób, jak
ikonę, tradycyjnie wieszając przekrzywione płótno u powały domu).
Abstrakcja to również forma transformacji, przetworzenia rzeczywistości –
tej codziennej i metafizycznej. Przestrzeń płótna staje się więc
nośnikiem emocji, staje się swoista bramą do pozazmysłowego poznania.
Obraz może tez być forma transcendencji.[2]Nie twierdzę, że każdy abstrakcyjny obraz jest dobry, że za każdym tkwi jakiś głębszy sens. Nie twierdze także, że każdy mam stać się nagle miłośnikiem tego typu sztuki i wieszać sobie każdy napotkany mazaj na ścianie. To nie jest tak, że kiedy coś zrozumiemy, od razu musimy to wielbić i czcić. Ja rozumiem, ale nie jestem fanką niektórych działań. I tyle. Chodzi mi jednak o to, żebyśmy się zamykali się na to, co oferuje nam świat, żebyśmy starali się pogłębić swoją wiedzę i światopogląd. To, że czegoś nie rozumiemy, nie oznacza jeszcze że jest to twór zły. Kiedy byliśmy dziećmi nie rozumieliśmy czemu dorośli oglądają filmy Felinniego, z biegiem czasu zaczęliśmy dostrzegać pewne zawiłości, humor i odwołania. Zmieniamy się, ewoluujemy, poszerzają się nasze horyzonty – z każdym rokiem stajemy się mądrzejsi (mam przynajmniej taką nadzieję), a gromadzona w naszych mózgach baza danych ulega aktualizacji. Tak samo jest ze sztuką współczesną – zaczniemy patrzeć na nią inaczej, kiedy postaramy się odszukać „o co chodziło artyście”. Prawda jest taka, że niestety czasami nie chodzi o nic. Ale w przypadku dobrych teoretyków, dobrych malarzy, jak wspomniany wcześniej Malewicz, Kandinsky czy masz rodzimy profesor Fijałkowski, zawsze znaleźć można drugie dno. Wystarczy wykazać odrobinę wysiłku, trochę poczytać, a okaże się, że te niebieskie smugi na płonie nie są w cale głupie, że tytuł nie jest przypadkowy. Nie bójmy się badać otaczającego nas świata – mam czasem wrażenie, że boimy się przyznać do tego, że podoba nam się sztuka współczesna. Bo zostaniemy zmierzeni zdziwionym wzrokiem, bo reszta towarzystwa puknie się w głowę. To, że decydujemy się na wycieczkę do galerii nie oznacza, że coś jest z nami nie tak[3] – następnego dnia możemy wybrać się z kilogramowym kubłem popcornu do multipleksu. Po obejrzeniu wystawy Tycjana Knuta obejrzałam sobie jeszcze raz obie części Thora i było mi z tym bardzo dobrze.
[1] Kazimierz Malewicz – rosyjski malarz i teoretyk sztuki polskiego pochodzenia (swoje obrazy czasami podpisywał po polsku). Jeden z ważniejszych przedstawicieli awangardy rosyjskiej, twórca teorii suprematyzmu.
[2] Wszystkim zainteresowanych odsyłam do fantastycznego wywiadu Taranienki z profesorem Fijałkowskim pt. „Alchemia obrazu”. Czyta się to bardzo dobrze, można też znaleźć odpowiedzi na wiele nurtujących pytań – o sens istnienia i powstawania abstrakcji, o proces twórczy. Poza tym książka jest lekka (wagowo), tania i pięknie pachnie.
[3] Oki, w pewnym sensie oznacza – będziemy bogatsi o dodatkowe doświadczenie. Spodoba się, super, nie spodoba? No cóż, co nas nie zabije to nas wzmocni:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz